środa, 24 sierpnia 2011

"Alchemia słowa" Jan Parandowski ( fragment -2 )

Czynną nieśmiertelność posiada dzieło literackie dopóty, dopóki jest zdolne przemieniać się w umysłach nowych pokoleń. Przygody dzieł literackich wśród wieków są niezliczone i niezwykłe. Gdy żyją tak długo jak "Iliada", "Eneida", ,,Boska komedia", przeobrażają się, nabierają wciąż nowych znaczeń. Któż odgadnie, jaką "Iliadę" znali ludzie z generacji Homera? Te same dźwięki, te same słowa, te same wiersze w każdym stuleciu dawały inne wizje, zawsze jednak podobne, dopóki żył duch antyku razem z bogami, resztkami dawnych obyczajów, cieniem dawnych pojęć. Od średniowiecza Homer to się oddalał, to zbliżał, raz rósł, raz malał, przez cały wiek XIX był przedmiotem wiwisekcji filologów, w naszych czasach znów zmartwychwstał. Chodził w ludowym stroju jak lirnik wioskowy i wrócił do zamków i pałaców jako dworski poeta.

Comparetti w swoim ,,Virgilio nel medio evo" stworzył jakby romans fantastyczny przedstawiając wędrówkę rzymskiego poety wśród wierzeń, zabobonów i przesądów średniowiecznych. Autor czwartej eklogi był i zwiastunem Zbawiciela, śpiewano po kościołach: Maro vates gentJlium Da Christo testimonium, był magiem, czarownikiem, tajemniczym mędrcem, wsławionym wynalazkami, na jakie do dziś ludzkość czeka na próżno, Dante w nim znalazł przewodnika po piekle i czyśćcu. Otrząśnięty z legend, wrócił po Renesansie do prostej i uczciwej sławy poety, w końcu wszystkich zaćmił. Upadł wraz z klasykami w wielkiej zawierusze romantycznej i przez długi czas przeżywał gorzki chleb giermka w świecie Homera. Owidiusz zaś stał się Polakiem. Wystarczyła wzmianka w paru wierszach, że się nauczył po sarmacku, a już nasi łatwowierni przodkowie nadali mu indyge-nat. Niezgrabne fałszerstwo archeologiczne miało dowieść, że został pochowany w Polsce, i utrzymywało się tak długo, że jeszcze poważni uczeni, Wiszniewski, Bielowski, nie chcieli go
się wyrzec.

Zachwyt i obojętność, miłość i nienawiść we wszystkich odcieniach towarzyszą dziełom literackim w ich życiu. Każda zmiana w pojęciach religijnych, w ustrojach politycznych, w doktrynach społecznych, w obyczajach, w modzie zmienia zarazem jakby sam kształt dzieł i narzuca im nową treść. Ileż rzeczy wpisano w tekst "Hamleta"! A czyż i jego autor, w swej wędrówce przez stulecia, nie stracił nawet nazwiska? Kiedyś nowy Comparetti zestawi metamorfozy Szekspira, wcale nie mniej burzliwe od Wergilego. Jeśli mnie pamięć nie myli, Macaulay napisał szkic o losach pośmiertnych Machiavella, gdzie jedną z nazw diabła w języku angielskim wywodzi z jego imienia.

Niespodziankami jest usłana droga, którą dzieło odbywa wśród czytelników. Nigdy ci sami nie towarzyszą mu we wszystkich epokach. Nawet rzadko się zdarza, by znajdowało uznanie we wszystkich warstwach społeczeństwa w swojej własnej epoce, jak Walter Scott, czytany z równą sympatią przez Goethego i przez nieokrzesanych fermerów szkockich, albo "Trylogia", nad którą łzy ocierał i hrabia Tarnowski, i chłop z jego posiadłości. Zazwyczaj dzieło zatrzymuje się w jednej warstwie i dopiero później wędruje do innych. "Robinson Crusoe" najpierw zachwycał spokojnych mieszczuchów, potem stał się własnością dzieci. Pieśni ludowe, jak o Kosowym Polu czy Kalewala, emigrują spod strzech, gdzie ginie o nich pamięć, i przechodzą do
elity. Lecz i elita się /mienia. Średniowieczne eposy rycerskie były prxexnacxone dla eiity dworskiej, dla wojowniczej i wykwintnej szwalerii, dziś natomiast nie wykraczają prawie poza elitę uczonych i pisarzy- Gdyby nie szkoła, ten los spotkałby wszystkich klasyków.

Ma ich każda literatura i każdy szanujący się pisarz żywi nadzieje, że kiedyś zostanie do nich zaliczony. Bardzo to różno rodne towarzystwo. Obok bezspornych geniuszów znajdą się taro i szumni krasomówcy powtarzający oklepanki, i ci, co piszą stylem potoczystym lub obrazowym, i eleganci słowa, nawet afektowani manierzyści. Pamiętam, jak na pewnym zebraniu żachnął się nieszczerze Marinetti, gdy go Kaden nazwał klasykiem futuryzmu. Niewiele potrzeba, by w prxyszłości stało się to faktem. Klasyków konsekruje zwyczaj, służą im nie przewietrzane sądy, najbardziej zaś szkoła. Poczciwy Livius Andronicus ze swoją "Odyseją" zdołał się utrzymać w szkole rzymskiej przez pareset lat i jego saturniny odbijały się jeszcze na skórze młodego Horacego. Nasze wydawnictwa nie znają wprost granic w hojnym obdarzaniu nazwą klasyka najdziwniejszych autorów - ma się wrażenie, że w ich pojęciu każdy zmarły pisarz zasługuje na to miano, które wygląda na księgarską wersję "świętej pamięci".

Szkoła zabezpieczyła nieśmiertelność albo bardzo długi żywot wielu pisarzom w każdym kraju, a ze starożytnych, zwłaszcxa łacińskich, uczyniła bożyszcza. Lata szkolne, osłonecznione wspomnieniami pierwszej młodości, wnoszą szczególny sentyment do książek, które wtajemniczyły nas w literaturę, zostaje na nich jakby pył wiosny życia i uważa się za świętokradztwo, jeśli ktoś lekceważeniem narusza tę odziedziczoną hierarchię wartości.

Nie trzeba się jednak łudzić: to wierne przywiązanie najczęściej obejmuje tylko nazwiska autorów, widniejące na pomnikach i rogach ulic, a w pamięci nierzadko z.najduje się tylko same tytuły ich dzieł. Książki najbardziej czczone nie należą do najbardziej poczytnych. Znany jest epigram Lessinga:

Wer wird nichl einen Klopstock loben?
Doch wird ihn jeder Icsen? - jVein.
Wir wollen wenigcr crhoben
Und flc/ssjfgcr gelesen scin.

Ba, niemałe żądanie. Literatura powszechna jest pełna Klop-stocków, szacownych zabytków, których cześć przechodzi z pokolenia na pokolenie, podtrzymywana rozprawami doktorskimi i wyjątkami w wypisach szkolnych z dodatkiem treściwej biografii. Jest to nieśmiertelność w dozie aptec/nej, podawana w pigułkach i preparatach i mająca odżywiać tzw. ogólne wykształcenie. Ta spetryfikowana sława dotknęła ogromną liczbę pisarzy, niegdyś żywych, płomiennych. Stoją dziś w pejzażu literatury jak wygasłe wulkany.

Często sobie myślę, z jakim zdumieniem oglądaliby swoją sławę niektórzy z dawnych wieków. Pani de Sevigne najpierw by się przekonała, co za głupstwo puściła w świat, mówiąc pewnego dnia, że ,,Racine przeminie tak samo jak kawa", następnie byłaby może troszkę zgorszona, że jej listy krążą w tylu wydaniach, w końcu jednak przystałaby na stanowisko wśród klasyków prozy francuskiej. Jeszcze bardziej zdumiony byłby Jan Chryzostom Pasek widząc swe pamiętniki w takich zaszczytach, a jego pobratymiec angielski, Samuel Pepys, uznałby za jedno z większych dziwactw świata tę bibliotekę wydań, komentarzy, studiów i przekładów, która urosła nad jego szyfrowanymi notatkami. Petrarka i Boccaccio patrzyliby ze smutkiem, jak zwiędły i zbutwiały ich pisma łacińskie, którym poświęcili najlepsze siły w ciągu długich dni i nocy, a uskrzydliły ich wspomnienie tylko sonety i powiastki, pisane w pogardzanym ,,języku wulgarnym". Voltaire natomiast mógłby się szczycić swoją przenikliwością widząc, jak z jego olbrzymiej produkcji wybrano parę lżejszych tomików - zawsze mówił, że ,,do nieśmiertelności idzie się z małym bagażem".
To aż nadto prawdziwe. Każde pokolenie ma tyle do czytania rzeczy współczesnych, najbliżej je obchodzących, że od kultu przodków stara się opędzić niewielkim kosztem: z dawnych wybiera najchętniej małe utwory, a z zabobonnym strachem
omija wielotomowe. Któż dziś ma odwagę zanurzyć się w pełne wydanie Walter Scotta? To samo grozi wielkim cyklom powieściowym naszych czasów, a może i samej powieści. Od stu lat utrzymuje się ona u szczytu literatury pięknej z uszczerbkiem innych gatunków, lecz można sobie doskonale wyobrazić, że kiedyś spadnie do rzędu wzgardzonych błahostek. Wtedy zgaśnie sława wielkich powieściopisarzy, dziwić się będą ludzie, że zakładano muzea halzakowskie i wydawano leksykony do Prousta.
Horacy przepowiadał sobie sławę, dopóki trwać będzie Rzym, co może dlań znaczyło - do końca świata. Po nim często odzywały się podobne głosy, zdawałoby się jednak, że z biegiem czasu, gdy tysiącletnie doświadczenie nauczyło literaturę skromności, nikt się już nie ośmieli sięgać w zbyt odległą przyszłość. Lecz Ibsen wpadał w srogi gniew, jeśli się ktoś wyrwał z uwaga o znikomości sławy literackiej - jemu nawet dziesięć tysięcy lat było za mało. Goncourt znacznie go w tym przewyższył. Nie mógł znieść myśli, którą rozpowszechniał Flammarion, że ziemia kiedyś ostygnie i że ta bryła lodu nosić będzie po głuchym wszechświecie jego książki, zasypane śniegiem. Nie wierząc w nieśmiertelność duszy, nie chciał być ograbiony z nieśmiertelności literackiej. Nie marzył o jakichś czterech tysiącach lat, które są dobre dla Homera, ani o dwustu wiekach, przy których się Ibsen trochę uspokajał - po cóż za tak marną cenę wyrzekał się życia? Lepiej było pić, kochać i próżnować, zamiast kwasić swoje dni nieustanną pracą.

Goncourt nie miał tu ostatniego słowa. Znaleźlibyśmy je o parę wieków wcześniej u włoskich humanistów Quattrocenta, którzy umieli cierpieć tak jak mężowie zazdrośni o przeszłość żon. "Człowiek - mówi jeden z nich - stara się przetrwać w ustach ludzkich na całą przyszłość. Cierpi, że nie może być sławiony przez całą przeszłość, we wszystkich krajach, u zwierząt..." To nie śmieszne, to głęboko ludzkie: człowiek musi wierzyć, że pracuje nad czymś wiecznym.
W dniach upojenia świeżo założonym cesarstwem indyjskim Carlyle rzucił swoim rodakom pytanie: "Anglicy, co byście oddali - cesarstwo indyjskie czy Szekspira? Co byście woleli - nie mieć nigdy cesarstwa indyjskiego czy nigdy nie mieć Szekspira? Urzędowe osoby odpowiedziałyby w swoim języku, a my w naszym mówimy: nie możemy się obejść bez Szekspira. Cesarstwo indyjskie minie któregoś dnia, ale on nie minie, będzie trwał zawsze". Anglia nie ma już cesarstwa indyjskiego. Był to więc głos wyższego realizmu w ocenie wartości, niż mogą się nań zdobyć "urzędowe osoby". Królestwo Szekspira nie tylko trwa, ale się rozszerza. Objęło ono takie kraje, o których najśmielszy imperialista nie marzy.

Było wielu takich jak on wodzów, królów, zdobywców. Homer był jedynym panującym, który miał poddanych we wszystkich niezależnych i skłóconych państewkach greckich, był królem Hellady, gdy nikt inny nie potrafił z niej stworzyć wspólnej ojczyzny. Dante zjednoczył Włochy w swoim dziele i języku na sześćset lat przed zjednoczeniem politycznym. Nasi wielcy romantycy stwprzyli Polskę, której nie było na mapie. Słowa pisarzy wiązały szczepy i plemiona, wyzwalały narody, walczyły o sprawiedliwość, kruszyły kajdany, Byron był natchnieniem greckiego powstania. Reforma zdziczałych systemów szkolnych, poprawa bytu pariasów fabrycznych i szwaczek, zniesienie niewolnictwa było dziełem Dickensa, pani Browning i Beecher Stówę. Rousseau przygotował rewolucję francuską. Przez swoich wielkich pisarzy naród rosyjski szedł ku wolności. Filozofia i etyka w historii Savitri czy Nala i Damayanti, tak samo jak w Mahabharacie, weszła w tkanki duszy indyjskiej. Mądrość Konfucjusza, wyrażona w jego maksymach z doskonałością najwłaściwszych środków pisarskich, kształtowała obyczaj, moralność, postawę życiową Chińczyka przez półtrzecia tysiąca lat. Słowo jest potęgą. Utrwalone w piśmie, zdobywa nie dającą się obliczyć ani przewidzieć władzę nad myślą i wyobraźnią ludzi, panuje nad czasem i przestrzenią. Tylko myśl pochwycona w sieć liter żyje, działa, tworzy. Wszystko inne roznosi wiatr. Każdy postęp w rozwoju umysłu ludzkiego, wszystkie jego zdobycze narodziły się kiedyś wśród tych wątłych badylków, wschodzących na karcie papieru. Krople atramentu biegną w żyłach kultury. Zły to pisarz, który o tym nie pamięta - zły, jeśli życie swego dzieła mierzy przelotną chwilą - zły, jeśli sądzi, że chwila nie nakłada tych samych obowiązków i tej samej odpowiedzialności co stulecie. Kto nie pracuje nad swym dziełem, widząc je aere perennius, kto się sam rozbraja przekonaniem o znikomości tworów ludzkich, nie powinien brać pióra do ręki, ponieważ jest siewca plew.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz