piątek, 18 grudnia 2009

ZAPAŁ ADMINISTRACYJNY

Warto by opowiedzieć o pewnym naczelniku. To wprost niezwykle interesująca osobowość.
Oczywiście szkoda, ale nie pamiętam, w jakim mieście przebywa ta osobowość. W swoim czasie czytałem o tym naczelniku niewielką notatkę w charkowskiej gazecie. A co do miasta – zapomniałem. Pamięć mam dziurawą.
No, ale to niezbyt ważne. Niech mieszkańcy sami orientują się, jakich mają bohaterów. Chyba poznają – nazywa się Drożkin.
Tak więc, proszę państwa, działo się to w niedużym mieście. Nawet, uczciwie mówiąc, nie w mieście, a w miasteczku.
I działo się to w niedzielę.
Wyobraźcie sobie państwo – wiosna, świeci wiosenne słoneczko. Budzi się, że tak powiem, przyroda. Możliwe, że trawka zaczyna się zielenić.
Ludność, wiadomo, wysypała na ulicę. Szlifuje bruki.
I razem ze wszystkimi w gronie ludności przechadza się we własnej osobie zastępca naczelnika miejscowej milicji, towarzysz Drożkin. Z małżonką. Śliczna kretonowa toaleta. Kapelusik. Parasoleczka. Kalosze.
I spacerują po prostu jak zwyczajni śmiertelnicy. Nie gardzą. Po prostu trzymając się pod rączkę walą przed siebie chodnikiem do ogólnego użytku.
Doszli do rogu byłej ulicy Skarbowej, Wtem stop. Na środku, że tak powiem, ogólnie używanego chodnika dla pieszych – pęta się świnia. Taka spora świnia, chyba siedmiopudowa.
Diabli wiedzą, skąd się tu przywlokła. Ale fakt, że się przywlokła i wyraźnie zakłóca społeczny nieporządek.
A tu jak na złość – towarzysz Drożkin z małżonką.
Bądź wola twoja, Panie! Ale może towarzyszowi Drożkinowi nieprzyjemnie patrzeć na świnię. Może chciałby w czasie wolnym od zajęć służbowych popatrzeć na jakiś szlachetniejszy fragment przyrody? A tu świnia. Bądź, bądź wola Twoja, cóż to za lekkomyślne postępowanie ze strony świni! I kto takie draństwo wypuścił na ulicę? To przecież po prostu nieznośne!
A najważniejsze, że towarzysz Drożkin był wybuchowy. Od razu wszystko się w nim zagotowało.
- Czyja to świnia? – krzyczy. – Bądźcie łaskawi ją zlikwidować.
Przechodnie, wiadomo, stracili głowę. Milczą.
Naczelnik powiada:
- A cóż to się dzieje w biały dzień? Świnie rozpychają się wśród przechodniów. Kroku nie można zrobić. Zaraz ją tu łupnę z rewolweru.
No i oczywiście towarzysz Drożkin wyjmuje rewolwer. W tym momencie wśród miejscowej publiczności robi się zamieszanie. Niektórzy, bardziej doświadczeni przechodnie, z dużym, żeby tak powiedzieć, wojskowym stażem, zrobili skok w bok na okoliczność kuli.
Już miał naczelnik utrupić świnię, kiedy wtrąciła się żona. Małżonka.
- Pietia – powiada – nie zabijaj jej z rewolweru. Ona może zaraz wlezie pod bramę.
Mąż na to powiada:
- Nie twój cywilny interes. Zachowaj przez chwilę spokój. Nie wtrącaj się w działalność milicji.
W tej właśnie chwili spod wrót wyłania się taka sobie nieduża staruszka.
Wyłania się taka nieduża staruszka i czegoś szuka.
- Ach – powiada – święty Boże! O, jest tu mój wieprzak. Niech go towarzysz naczelnik nie straszy z pistoletu. Zaraz go zabiorę.
W towarzyszu Drożkinie znowu się aż zagotowało. Może miał ochotę podziwiać przyrodę, a tu, za przeproszeniem, niezdarzona staruszka ze świnią.
- Aha – powiada – to twoja świnia! Zaraz ją łupnę z rewolweru. A ciebie skieruję na posterunek. Tam cię nauczą wypuszczać świnie.
Tu znowu wtrąciła się żona.
- Pietia – powiada – chodźmy, niech już tam. Spóźnimy się na obiad.
I oczywiście z głupoty pociągnęła małżonka za rękaw – żeby szedł.
Okropnie zbladł naczelnik milicji.
- Ach tak – powiada – wtrącać się w czynności i w polecenia milicji! Chwytać za rękaw! Zaraz cię aresztuję, zobaczysz.
Towarzysz Drożkin gwizdnął na posterunkowego.
- Wziąć – powiada – tę obywatelkę. Odprowadzić na posterunek. Wtrącała się w czynności milicji.
Wziął posterunkowy nieostrożną małżonkę za rękę i odprowadził na posterunek.
Lud trwał w milczeniu.
A ile czasu żona przesiedziała na milicji i jakie były skutki rodzinnego nieporozumienia – o tym już nie wiemy.


MICHAIŁ ZOSZCZENKO

Przekład:
EUGENIA SIEMASZKIEWICZ
SEWERYN POLLAK








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz