poniedziałek, 7 grudnia 2009

OPOWIEŚĆ HISTORYCZNA

W takiej sprawie nie godzi się kłamać. Jeżeli widziałeś Włodzimierza Ilicza – to mów: widziałem tam a tam, w takich a takich okolicznościach. A jeżeli nie widziałeś – siedź cicho i na próżno nie miel jęzorem. Tak będzie lepiej dla historii.
A że Iwan Siemionowicz Żukow chwali się, jakoby widział Włodzimierza Ilicza na wiecu i jakoby Ilicz przez cały czas spoglądał mu w twarz, to są to istotne brednie i głupoty. Nie mógł Ilicz spoglądać mu w twarz – twarz jak twarz, podbródek ordynarny, sterczący, nos zwyczajny i pospolity. Nie mógł Ilicz patrzeć na takie oblicze, tym bardziej, że Iwan Siemionowicz Żukow obecnie budkę otworzył – handluje i, kto wie, może odważniki ma nie cechowane.
Za takie łgarstwa, jak się spotkamy, splunę jeszcze temu Żukowowi w bezwstydne oczy.
W ogóle z takich łgarstw tylko gmatwanina może wyniknąć w historii.
Ja to co innego – ja widziałem naszego drogiego wodza, Włodzimierza Ilicza Lenina – prawdę mówię.
Ja, dajmy na to, od Martynowa przepustkę specjalnie uzyskałem do Smolnego. Ja, dajmy na to, trzy godziny jak potępieniec po korytarzach chodziłem i czekałem. I nic – nie chwalę się. A jeżeli teraz napomykam, to dla historii.
Ustawiłem się w tym korytarzu równo o trzeciej po południu. Ustawiłem się i stoję jak potępieniec. A tu koło mnie taki mężczyzna stoi w futrzanym kożuchu i przebiera nogami z zimna.
- Co tak – pytam – stoicie i przebieracie nogami?
- Zmarzłem – mówi. Ja – mówi – jestem kierowcą Lenina.
- Nie? – mówię.
Przyjrzałem mu się – osobowość całkiem zwykła, wąsiki, nos.
- Pozwólcie – mówię – że się zapoznamy.
Nawiązaliśmy rozmowę.
- Jak – mówię – wozicie? Nie macie cykora? Toć pasażer nie pierwszy z brzegu. A tu dokoła słupy, słupki – jak się, na psa urok, rąbnie o który?
- Nie – mówi – ma się te praktykę.
- No, uważajcie – mówię – jedźcie ostrożnie.
Dalibóg, tak powiedziałem. I nie chwalę się. A jeżeli napomykam, to dla historii.
A kierowca, swój chłop, popatrzył na mnie i mówi:
- Dobra, postaram się.
Dalibóg, tak powiedział. Postaram się, mówi.
- No – mówię – staraj się, bracie.
A on machnął ręką – niby, dobra.
- Otóż to – mówię.
Chciałem zanotować naszą historyczną rozmowę – a tu nie mam ołówka. Grzebię w jednej kieszeni: zapałki, bibułka do zwijania, nie napoczęta paczka tytoniu numer osiem, a ołówka nie ma. Grzebię w drugiej kieszeni – też nie ma.
Pobiegłem na trzecie piętro do kancelarii – dali ogryzek.
Zbiegam czym prędzej z powrotem – nie ma kierowcy. Dopiero stał tu w kożuchu i przebierał nogami, a teraz nie ma. I kożucha nie ma.
Ja tam i sam – nie ma.
Wybiegam na ulicę – kierowca w wozie siedzi, wóz hałasuje i rusza. A w środku drogi wódz Włodzimierz Ilicz siedzi z podniesionym kołnierzem.
Przyłożyłem dłoń do daszka, chciałem krzyknąć hurra, ale przeląkłem się wartownika i odszedłem w lewo.
Odszedłem – i nie chwalę się. I nie krzyczę na prawo i lewo: że niby widziałem Ilicza.
No, widziałem, to widziałem. Dla siebie jestem szczęśliwy, a kto chce się ode mnie dowiedzieć szczegółów – niech się zwróci wprost do mnie.



MICHAIŁ ZOSZCZENKO
Przełożył
WIKTOR WOROSZYLSKI








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz