niedziela, 6 grudnia 2009

MIŁOŚĆ

Wieczorek skończył się późno.
Wasa Czesnokow, zmachany i mokry, z przypiętą do bluzy kokardą wodzireja, stał przed Maszeńką i mówił błagalnym tonem:
- Najdroższa, nich pani poczeka… Niech pani poczeka do pierwszego tramwaju. No dokąd pani, jak Boga kocham, w samej rzeczy… Tutaj i posiedzieć można, i poczekać, i w ogóle, a pani chce iść… Do pierwszego tramwaju, jak Boga kocham. Bo tak to pani, na ten przykład, spocona, i ja spocony… To i złapać coś bardzo łatwo na mrozie…
- Nie – powiedziała Maszeńka, wkładając boty. – T co z pana za kawaler, który w mróz nie potrafi damy odprowadzić?
- Toć jestem spocony – mówił Wasia, o mało nie płacząc.
- No, niech się pan ubiera!
Wasia Czesnokow pokornie włożył futro i wyszedł z Maszeńką na ulicę, mocno wziąwszy ją pod rękę.
Było zimno. Świecił księżyc. I pod nogami skrzypiał śnieg.
- Jaka z pani niespokojna osóbka – powiedział Wasia Czesnokow, z zachwytem wpatrując się w profil Maszeńki. – Gdyby to był kto inny, nie pani – za żadne skarby nie poszedłbym odprowadzić. Jak Boga kocham, w samej rzeczy. Tylko z tej miłości poszedłem.
Maszeńka zaśmiała się.
- Pani tu się śmieje i kpi sobie ze mnie – powiedział Wasia – a ja rzeczywiście, Mario Wasylówna, gorąco panią ubóstwiam i kocham. Proszę tylko powiedzieć: połóż się, Wasia Czesnokow, na torze tramwajowym, na szynach, i leż do pierwszego tramwaju – i już się kładę. Jak Boga ko…
- Niechże pan da spokój – powiedziała Maszeńka – proszę lepiej popatrzeć, jak cudnie jest wokół, kiedy księżyc świeci. Jakie przepiękne w nocy jest miasto! Jak cudnie i przepięknie!
- Tak, niezwykle i przepięknie – powiedział Wasia, z niejakim osłupieniem wpatrując się w obłupany tynk domu. – Rzeczywiście, bardzo przepięknie… Otóż i ta przepiękność tak samo, Mario Wasylówna, skutkuje, jeżeli ktoś faktycznie żywi uczucia… Wielu uczonych i partyjnych ludzi neguje uczucia miłości, a ja, Mario Wasylówna, nie neguję. Ja mogę żywić do pani uczucia do grobowej deski i do poświęcenia własnej osoby. Jak Boga… Proszę tylko powiedzieć: trzaśnij, Wasia Czosnokow, potylicą o ten tu mur – i trzasnę.
- Tylko tego brak – powiedziała Maszeńka nie bez przyjemności.
- Jak Boga kocham, trzasnę. Pani sobie życzy?
Parka wyszła nad kanał Kriukow.
- Jako Boga ko… - zaczął znowu Wasia – chce pani, skoczę do kanału? Mario Wasylówna? Pani mi nie wierzy, a ja mogę udowodnić…
Wasia Czesnokow chwycił za poręcz i udawał, że przełazi przez balustradę.
- Ach! – wykrzyknęła Maszeńka. – Wasia! Co pan robi!
Jakaś ponura postać wynurzyła się raptem zza węgła i zatrzymała się przy latarni.
- Co się tak wydzieracie? – powiedziała postać nie podnosząc głosu i dokładnie przyglądając się parce.
Maszeńka pisnęła przerażona i przywarła do balustrady.
Mężczyzna podszedł bliżej i pociągnął Wasię czosnkowa za rękaw.
- Ty, cacuś – powiedział mężczyzna głuchym głosem – wyskakuj z paletka. Żywo… A piśnij mi tylko – stuknę w makówkę – i już po tobie. Zrozumiałeś gnoju? Wyskakuj!
- Py-py-py – wymamrotał Wasia, pragnąc przez to powiedzieć: przepraszam, z jakiej racji?
- No! – mężczyzna pociągnął za klapę futra.
Wasia drżącymi rękami rozpiął i zdjął futro.
- I buty zzuwaj! – powiedział mężczyzna. – Buty też mi się kalkulują.
- Py-py-py – powiedział Wasia – przepraszam… ale mróz…
- No!
- Jej pan nie rusza, a ja mam zzuwać buty – powiedział Wasia z urazą w głosie – ona ma i futro, i boty, a ja mam zzuwać.
Mężczyzna spokojnie popatrzył na Maszeńkę i powiedział:
- Z niej zdejmiesz, poniesiesz tobołek i wdepłeś. Wiem, co robię. Zzuwasz?
Maszeńka w przerażeniu wpatrywała się w mężczyznę i stała bez ruchu. Wasia Czesnokow usiadł na śniegu i zaczął rozsznurowywać buty.
- Ona ma i futro – znowu powiedział Wasia – i boty, a ja mam pokutować za wszystkich…
Mężczyzna wbił się w futro Wasi, buty wsunął do obu kieszeni i powiedział:
- Siedź i nie ruszaj się, i nie dzwoń zębami. A jeżeli krzykniesz albo poruszysz się – zginiesz, zrozumiałeś gnoju? I ty panienko…
Mężczyzna pośpiesznie stuli poły futra i naraz zniknął.
Wasia oklapł, sflaczał i jak wór siedział na śniegu, z niedowierzaniem przypatrując się swoim stopom w białych skarpetkach.
- Doczekaliśmy się – powiedział, rzucając złe spojrzenie na Maszeńkę. – I odprowadzaj ją, i mienia się wyzbywaj, wszystko na mnie, tak?
Kiedy kroków rabusia nie było już zupełnie słychać, Wasia Czesnokow zaczął nagle przebierać nogami po śniegu i krzyczeć cienkim, przeraźliwym głosem:
- Ratunku! Rabują!
Potem zerwał się z miejsca i pobiegł po śniegu, w przejęciu podskakując i wyrzucając w bok nogi. Maszeńka została przy balustradzie.



MICHAIŁ ZOSZCZENKO

przełożył
Wiktor Woroszylski






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz