wtorek, 8 grudnia 2009

NA POSTERUNKU

Bardzo kiepski zawód mają lekarze. Najgorsze – że pacjenci zrobili się jacyś nieokrzesani. Nie krępują się. Ledwie coś nie tak – już się biorą do rękoczynów albo wręcz mordują lekarza jakimś przedmiotem.
A może taki lekarz jest inteligentnym człowiekiem i nie lubi, żeby go mordowano. Może go to denerwuje.
Chociaż w naszej przychodzi nie przyjął się taki zwyczaj, żeby zabijać lekarzy. W naszej dajmy na to od początku rewolucji jeden lekarz niezmiennie trwa na posterunku. Ani razu go nie zabili.
Felczera, faktycznie, raz zajechali po pysku, a lekarza nie tknęli palcem. Bo się schował za parawanem.
A że jeden raz naszego lekarza nieźle nastraszyli, to nic w tym złego. To się stało przypadkiem. Na dobitkę z naszego lekarza w ogóle był dość strachliwy inteligent. Zdarzyło się, że słuchawką dziabnie pacjenta i odbiegnie o jakieś czterdzieści kroków. I z tej odległości rozmawia. Dość ostrożny z niego był inteligent.
A kiedy Grigorij Iwanowicz Wieriowkin zgłosił się na badania, to lekarz już był napięty nerwowo.
Przyniosło zaś Grigorija Iwanowicza na to badanie w absolutnie pilnej okoliczności. Urlop był mu potrzebny, no po prostu na gwałt. Na wieś musiał jechać, tatulo go wzywali.
No więc wparował, zdjął co miał na sobie i stoi przed lekarzem w stroju Adamowym. I myśli: „Klawo by było – myśli – od tego inteligenta ze dwa tygodnie zakosić.”
A lekarz ma się wiedzieć, dziabnął go słuchawką po kołdunie i odbiegł za szafkę. I stamtąd mamrocze:
- Nie ma, tego, obiektywnych symptomów. Proszę się ubrać.
A Grigorijowi Iwanowiczowi humor się popsuł i mówi do niego z irytacją:
- Ty – mówi – człowieku, dobrze mnie wysłuchaj, a nie tykaj bez potrzeby słuchawką. Ja – mówi – i sam tykać potrafię.
Lekarzowi, naturalnie, też popsuł się humor i znowu zaczął wysłuchiwać. Potem schował się za szafkę i mówi:
- Dalibóg – mówi – i przeżegnać się mogę – nic takiego nie ma. Proszę się ubrać.
Zaczął się Grigorij Iwanowicz ubierać. Ubiera się.
I, naturalnie, Grigorijowi Iwanowiczowi, gołąbeczkowi, nie postało nawet w głowie, żeby lekarza, na ten przykład, zabić albo felczera stuknąć. Po prostu i zwyczajnie zmartwił się człowiek, że urlop mu się zawalił. I targany uczuciami nawet splunął w bok. Nawet rękę wsadził do kieszeni, chciał wyjąć chusteczkę – wysmarkać się dla całkowitego uspokojenia.
I ledwie wsunął rękę do kieszeni – krzyk.
Lekarz, naturalnie, krzyczy – mordują. Felczer wymachuje ręką, zwołuje ludzi.
Przybiegli ludzie, złapali Grigorija Iwanowicza Wieriowkina, trzymają.
Wieriowkin mówi:
- Coście wy, ludzie kochani, na głowę upadli, czy jak?
A felczer, zaraza, odpowiada:
- On łapę do kieszeni wsunął, chciał może nas, obu medyków, na miejscu rozwalić.
Zaczęto przeszukiwać Grigorija Iwanowicza, ale nic takiego, poza machorką, nie znaleziono.
A co mówił Grigorij Iwanowicz względem chusteczki, jakoby pragnął się w nią inteligentnie wysmarkać, to łże. Chusteczki także u niego nie znaleziono.
Znakiem tego, ot tak po prostu wsunął rękę do kieszeni. I zaraz podnieśli krzyk.
Tylko że niepotrzebnie podnieśli krzyk. Nie jest u nas w zwyczaju mordować lekarzy. Niech sobie żyją. Szkoda komu, czy co?


MICHAIŁ ZOSZCZENKO

przełożył
WIKTOR WOROSZYLSKI




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz