sobota, 29 września 2012

MATRYCA CZŁOWIEKA


Zaraz po lunchu usiedliśmy z don Juanem, by porozmawiać. Bez żadnych wstępów oznajmił, że
zakończył już swoje wyjaśnienia. Bardzo szczegółowo omówiliśmy wszystkie prawdy dotyczące
świadomości odkryte przez dawnych widzących; poznałem także porządek, w jakim ustawili je nowi
widzący. Podczas ostatniej sesji opowiedział mi dokładnie o dwóch siłach, które pomagają w
poruszeniu naszego punktu połączenia: wzmocnieniu z ziemi i sile toczenia. Wyjaśnił także trzy
techniki opracowane przez nowych widzących – skradanie się, intencję i śnienie – i ich wpływ na
przemieszczanie punktu połączenia.
– Zanim zamkniemy szkolenie na temat opanowania świadomości – ciągnął – musisz zrobić
jeszcze tylko jedną rzecz, a mianowicie samodzielnie przełamać barierę percepcji. Bez niczyjej
pomocy musisz poruszyć swój punkt połączenia i połączyć emanacje należące do innego wielkiego
pasma. Jeśli ci się to nie uda, wszystko, czego się przy mnie nauczyłeś i co robiłeś, zmieni się w puste
słowa. A słowa są dość tanie.
Wyjaśnił, że gdy punkt połączenia oddala się od swej zwykłej pozycji i osiąga pewną głębokość,
przekracza barierę, która na krótki moment zaburza jego umiejętność łączenia emanacji.
Doświadczamy wówczas chwilowego wyłączenia percepcji. Dawni widzący nazywali tę chwilę ścianą
mgły, gdyż zawsze, gdy emanacje zostają rozłączone, widzimy zwał mgły.
Don Juan rzekł, że tę barierę można postrzegać na trzy sposoby. Można myśleć o niej jako o
abstrakcyjnej barierze percepcji; można ją poczuć, tak jakbyśmy przebijali całym ciałem cienką
zasłonę z papieru; albo można ją zobaczyć w postaci zwału mgły.
W ciągu lat mojej nauki don Juan wielokrotnie doprowadzał mnie do stanu, w którym widziałem
barierę percepcji. Na początku podobało mi się określanie jej jako ściany mgły. Don Juan ostrzegł
mnie jednak, że dawni widzący także woleli myśleć o niej w ten sposób, gdyż obraz ściany mgły jest
wielkim ułatwieniem i wygodą, ale niesie ze sobą także poważne niebezpieczeństwo postrzegania
niepojętego zjawiska jako czegoś ponurego i złowieszczego; dlatego on sam uważał, że lepiej jest po
prostu uznać, iż pewne rzeczy są dla nas niezrozumiałe, i nie włączać ich do inwentarza pierwszej
uwagi.
Przez krótki czas dobrze się czułem z obrazem ściany mgły. Potem musiałem zgodzić się z don
Juanem i przyznać, że lepiej jest traktować chwilę przejścia jako niezrozumiałą abstrakcję. Wtedy
jednak nie byłem już w stanie przełamać nawyku. Za każdym razem, gdy przekraczałem barierę
percepcji, widziałem ścianę mgły.
Poskarżyłem się kiedyś don Juanowi i Genarowi, że chociaż chcę zobaczyć barierę inaczej, nie
potrafię tego zmienić. Don Juan stwierdził wówczas, że to zrozumiałe, bo mam upodobanie do rzeczy
ponurych i chorobliwych i że pod tym względem bardzo się od niego różnię. On jest pogodny,
praktyczny i nie czci ludzkiego inwentarza. Ja z kolei nie mam ochoty wyrzucić swojego inwentarza
przez okno i dlatego mam ciężki, ponury charakter i pozbawiony jestem zmysłu praktycznego. Tak
ostra krytyka wstrząsnęła mną. Ogarnął mnie smutek i wpadłem w ponury nastrój. Don Juan i Genaro
śmiali się do łez.
. Genaro dodał, że do tego wszystkiego jestem jeszcze mściwy i mam skłonności do tycia. Śmiali
się tak bardzo, że w końcu musiałem się przyłączyć.
Don Juan mówił mi, że punkt połączenia zdobywa doświadczenie w przesuwaniu się przez
ćwiczenia w konstruowaniu innych światów. Ja jednak zawsze się zastanawiałem, jak wytworzyć
impuls energetyczny, który pozwoliłby wyrwać punkt połączenia z jego zwykłej pozycji. Gdy pytałem
go o to w przeszłości, odrzekł, że ponieważ siła łączenia zaangażowana jest we wszystko, punktem
połączenia porusza intencja. Teraz znów go o to zapytałem.
– Sam już potrafisz na to odpowiedzieć – odrzekł. – Opanowanie świadomości wytwarza impuls
konieczny do poruszenia punktu połączenia. W końcu my, ludzkie istoty, nie jesteśmy niczym wielkim;
można nas sprowadzić do punktu połączenia unieruchomionego na stałe w pewnym położeniu. Nasz
wewnętrzny dialog, czyli inwentarz, jest naszym wrogiem, a zarazem przyjacielem. Bądź wojownikiem;
wycisz swój wewnętrzny dialog; sporządź swój inwentarz, a potem go wyrzuć. Nowi widzący
sporządzają dokładne inwentarze, a potem się z nich śmieją. Brak inwentarza uwalnia punkt
połączenia.
Don Juan przypomniał mi, że wiele mówił o jednym z najbardziej upartych punktów naszego inwentarza: o naszym pojęciu Boga. Rzekł, że to pojęcie jest jak mocny klej, który utrzymuje punkt
połączenia w pierwotnej pozycji. Jeśli chcę zbudować realny świat z emanacji innego wielkiego
pasma, to muszę wykonać pewien krok, który pozwoli mi uwolnić punkt połączenia z wszelkich
więzów.
– Musisz zobaczyć matrycę człowieka – powiedział. – I musisz tego dokonać "dzisiaj, bez niczyjej
pomocy.
– Co to jest matryca człowieka? – zapytałem.
– Wiele razy widziałeś ją przy mojej pomocy. Wiesz, o czym mówię.
Chciałem zaprzeczyć, ale powstrzymałem się. Skoro don Juan twierdził, że widziałem matrycę
człowieka, to musiało tak być, choć nie miałem zielonego pojęcia, jak ona wygląda.
Przejrzał moje myśli. Uśmiechnął się ze zrozumieniem i powoli potrząsnął głową.
– Matryca człowieka to ogromna wiązka emanacji w wielkim paśmie życia organicznego – wyjaśnił.
– Nazywa się matrycą człowieka, bo emanacje, które do niej należą, występują jedynie w obrębie
ludzkiego kokonu. Matryca człowieka to ta część emanacji Orła, którą widzący mogą widzieć
bezpośrednio nie narażając się na żadne niebezpieczeństwo.
Nastąpiła długa pauza. Po chwili don Juan znów się odezwał.
– Przełamanie bariery percepcji jest ostatnim zadaniem w opanowaniu świadomości. Aby
przesunąć swój punkt połączenia do tej pozycji, musisz zgromadzić energię. Wybierz się w podróż po
wspomnienia. Przypomnij sobie, co robiłeś wcześniej!
Bezskutecznie próbowałem przypomnieć sobie, czym jest matryca człowieka. Ogarnęła mnie
okropna frustracja, która szybko zmieniła się w niepohamowany gniew. Byłem wściekły na siebie, na don Juana, na wszystkich.
Moja wściekłość zupełnie go nie poruszyła. Stwierdził rzeczowo, że gniew jest naturalną reakcją na
wahanie punktu połączenia, który nie chce się poruszyć na żądanie.
– Dużo czasu minie, zanim będziesz potrafił zastosować zasadę mówiącą, że twój rozkaz jest
rozkazem Orła – powiedział. – To jest sedno opanowania intencji. Na razie rozkaż sobie nie irytować
się nawet w chwilach najgorszych wątpliwości. To długi i powolny proces, ale w końcu twoje rozkazy
będą słyszane i wykonywane tak, jakby były rozkazami Orła.
Dodał jeszcze, że pomiędzy normalną pozycją punktu połączenia a pozycją, gdzie nie ma się już
żadnych wątpliwości, skąd już jest bardzo blisko do bariery percepcji, istnieje niezmierzony obszar
świadomości. Wojownicy, którzy się tu znajdą, padają ofiarą każdego błędnego uczynku. Ostrzegł
mnie, bym był ostrożny i nie tracił wiary w siebie, gdyż jest więcej niż pewne, że w którejś chwili
przytłoczy mnie poczucie porażki.
– Nowi widzący zalecają bardzo proste działanie, gdy na drodze wojownika pojawi się
niecierpliwość, rozpacz gniew czy smutek. Należy wtedy zataczać kręgi oczami. Każdy kierunek jest
dobry, ale ja wolę to robić zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Ruch oczu sprawia, że punkt
połączenia natychmiast się przesuwa. Ten ruch przynosi ulgę. Jest to substytut prawdziwego
mistrzostwa intencji.
Żałowałem, że mamy za mało czasu, by mógł mi powiedzieć coś więcej o intencji.
– To wszystko wróci do ciebie któregoś dnia – zapewnił mnie. – Jedna rzecz pociągnie za sobą
następną. Wystarczy jedno słowo-klucz i wszystko wróci do ciebie lawiną, jakbyś otworzył drzwi
zapchanej po brzegi szafy.
Wrócił do tematu ludzkiej matrycy. Powiedział, że zobaczenie jej samodzielnie, bez niczyjej
pomocy, jest ważnym krokiem, wszyscy bowiem mamy pewne koncepcje, które muszą zostać
przełamane, zanim staniemy się wolni; widzący, który wypuszcza się w nieznane, by zobaczyć
niepoznawalne, musi osiągnąć stan nieskazitelności.
Mrugnął do mnie i dorzucił, że stan nieskazitelności oznacza uwolnienie się od racjonalnych
założeń i lęków. W tej chwili, mówił, moje racjonalne założenia i obawy nie pozwalają mi na nowo
połączyć emanacji, dzięki którym przypomniałbym sobie ludzką matrycę. Kazał mi się rozluźnić i
poruszać oczami, by sprowokować punkt połączenia do przesunięcia. Powtórzył kilkakrotnie, że to
bardzo ważne, bym przypomniał sobie ludzką matrycę, zanim znów ją zobaczę. A ponieważ mamy
mało czasu, nie mogę sobie pozwolić na to, by działać równie powoli jak zwykle. Posłuchałem jego sugestii i poruszyłem oczami. Pranie od razu opuścił mnie niepokój, a potem
nagle wróciło do mnie wspomnienie i byłem już pewien, że rzeczywiście widziałem matrycę człowieka.
Zdarzyło się to wiele lat wcześniej. Tamten dzień utkwił mi w pamięci, bo z punktu widzenia mojego
katolickiego wychowania don Juan mówił wtedy największe herezje, jakie słyszałem w życiu.
Wszystko zaczęło się od przypadkowej rozmowy, gdy wędrowaliśmy przez podnóże pasma
górskiego na pustyni w Sonorze. Don Juan wyjaśniał mi, do czego właściwie mają mnie doprowadzić
jego nauki. Zatrzymaliśmy się na odpoczynek i usiedliśmy na dużych kamieniach. Jego wyjaśnienia
dotyczące procedury nauczania sprowokowały mnie do tego, że po raz setny spróbowałem mu
opowiedzieć, jak ja się z tym wszystkim czuję. On jednak wyraźnie nie miał już ochoty tego słuchać.
Przeprowadził mnie na inny poziom świadomości i oznajmił, że jeśli zobaczę matrycę człowieka, to
może zrozumiem wszystko, co on robi, a tym samym oszczędzę nam obydwu wielu lat wysiłków.
Wyjaśnił mi szczegółowo, czym jest matryca człowieka. Nie mówił o niej w kategoriach emanacji
Orła, tylko określił ją jako wzorzec energetyczny, który wyciska ludzką charakterystykę na
amorficznych bąblach biologicznej materii. W każdym razie tak to zrozumiałem, zwłaszcza, że w
dalszych wyjaśnieniach posługiwał się mechaniczną analogią. Powiedział, że matryca człowieka
przypomina gigantyczny stempel, który bez końca wyciska ludzkie istoty, jakby przesuwały się one na
fabrycznym transporterze. Zilustrował ten proces mocno składając razem wnętrza dłoni, jakby matryca
modelowała ludzką istotę za każdym razem, gdy obydwie jej połówki łączyły się ze sobą.
Dodał jeszcze, że każdy gatunek ma swoją matrycę i każdy poszczególny osobnik uformowany w
tym procesie wykazuje cechy charakterystyczne dla danego gatunku.
Potem zaczął niezmiernie irytujące wywody na temat ludzkiej matrycy. Powiedział, że jest coś, co
łączy dawnych widzących z mistykami z naszego świata – mianowicie jednym i drugim udało się
zobaczyć ludzką matrycę, ale nie zrozumieli, co to takiego. Mistycy wszystkich stuleci przekazywali
nam poruszające relacje ze swych doświadczeń. Ale te relacje, choć piękne, skażone są wielkim,
rozpaczliwym błędem – wiarą, że ludzka matryca to wszechmocny, wszechwiedzący stwórca; taka też
była interpretacja dawnych widzących, którzy nazwali ludzką matrycę przyjaznym duchem, obrońcą
człowieka.
Jedynie nowi widzący mieli wystarczająco trzeźwe umysły, by zrozumieć, czym jest widziana przez
nich ludzka matryca. Uświadomili sobie, że matryca nie jest stwórcą, lecz wzorcem wszystkich
ludzkich cech, jakie tylko możemy sobie wyobrazić, a także takich, które są dla nas niepojęte. Matryca
jest naszym Bogiem dlatego, że jesteśmy tym, co na nas wycisnęła, a nie dlatego, by stworzyła nas z
nicości na swój obraz i podobieństwo. Don Juan rzekł, że jego zdaniem padanie na kolana w
obecności ludzkiej matrycy wynika z arogancji i ludzkiego egocentryzmu.
Te wyjaśnienia bardzo mnie zmartwiły. Choć nigdy nie uważałem się za praktykującego katolika,
bluźniercze słowa don Juana były dla mnie szokiem. Słuchałem go uprzejmie, jednak miałem ochotę
zmienić temat i niecierpliwie wyczekiwałem pauzy w tym steku herezji. On jednak bezlitośnie wbijał mi do głowy swój punkt widzenia. W końcu przerwałem mu mówiąc, że wierzę w istnienie Boga. Odparł,
że moje przekonanie opiera się na wierze i dlatego jest przekonaniem z drugiej ręki, które nic nie
znaczy; moja wiara w istnienie Boga, podobnie jak wiara każdego innego człowieka, opiera się na tym,
co zasłyszałem, a nie na akcie widzenia. Zapewnił, że nawet gdybym potrafił widzieć, to na pewno
popełniłbym podobny błąd w osądzie, jak mistycy. Każdy, kto widzi matrycę człowieka, automatycznie
zakłada, że jest to Bóg.
Nazwał doświadczenie mistyczne przypadkowym widzeniem, jednorazowym wydarzeniem, które
nie może mieć absolutnie żadnego znaczenia, gdyż jest rezultatem nieświadomego przesunięcia
punktu połączenia. Zapewnił, że jedynie nowi widzący potrafią ocenić tę kwestię właściwie, bo
wyeliminowali oni przypadkowe akty widzenia i potrafią zobaczyć matrycę człowieka zawsze, gdy tego
zapragną. Dlatego właśnie przekonali się, że to, co nazywamy Bogiem, to statyczny prototyp
człowieczeństwa, pozbawiony jakiejkolwiek mocy. Matryca ta w żadnych okolicznościach nie potrafi
nam pomóc, wstawić się za nami, ukarać nas za złe uczynki ani w żaden sposób nagrodzić. Jesteśmy
tylko produktem jej stempla; jesteśmy jego odciskiem. Matryca ludzka jest właśnie tym, co określa jej
nazwa, wzorcem, formą, stemplem zbijającym w całość wiązkę włóknistych elementów, które
nazywamy człowiekiem.
To, co don Juan powiedział, bardzo mnie wzburzyło. On jednak wydawał się nieporuszony moim
zamętem i nie przestawał mnie irytować mówiąc, że przez, jak to nazywał, niewybaczalną zbrodnię
przypadkowych widzących skupiamy cenną energię na czymś, co nie ma absolutnie żadnej mocy. Im
dłużej mówił, tym bardziej rosła moja irytacja. Gdy już byłem bardzo bliski krzyku, uderzył mnie w
prawy bok między kością biodrową a żebrami i przeniósł jeszcze głębiej w stan podwyższonej świadomości. To uderzenie wypchnęło mnie w promienne światło, przejrzyste źródło niezwykłego
spokoju i nieskalanego piękna. To światło było przystanią, oazą pośród otaczającej mnie czerni.
Z subiektywnego punktu widzenia widziałem to światło nieskończenie długo. Żadne słowa nie
mogą opisać wspaniałości tego widoku, a jednak nie miałem pojęcia, dla. czego wydawał mi się tak
piękny. Potem przyszło mi do głowy, że to piękno wyrasta z harmonii, z wrażenia spokoju i relaksu, z
poczucia, że dotarłem do miejsca swoje-go przeznaczenia i wreszcie jestem bezpieczny. Oddychałem
spokojnie i z ulgą. Co za niesamowite poczucie pełni! Wiedziałem bez cienia wątpliwości, że stoję
twarzą w twarz z Bogiem, źródłem wszystkiego. I wiedziałem, że ten Bóg mnie kocha. Bóg był
miłością i przebaczeniem. Kąpałem się w świetle i czułem się czysty, odrodzony. Ogarnął mnie
niepohamowany szloch, przede wszystkim z żalu nad sobą. Na widok tego promiennego światła
poczułem się zły i grzeszny.
Nagle usłyszałem w uchu głos don Juana. Rzekł, że muszę wyjść poza matrycę, bo jest ona tylko
etapem, przystankiem dającym chwilowy spokój i wytchnienie tym, którzy zapuszczają się w nieznane,
jest jednak sterylna i statyczna. Jest to jednocześnie płaskie odbicie w lustrze i samo lustro. A odbity
obraz przedstawia człowieka.
Poczułem niepohamowaną odrazę do tego, co mówił don Juan; buntowałem się przeciw jego
bluźnierczym słowom. Chciałem mu powiedzieć, żeby się odczepił, ale nie potrafiłem wyrwać się spod
uroku mojego widzenia. Zatopiłem się w nim bez reszty. Zdawało się, że don Juan bardzo dobrze wie,
jak się czuję i co chcę mu powiedzieć.
– Nie możesz powiedzieć nagualowi, żeby się odczepił – rzekł mi do ucha. – To nagual, jego
technika i moc, umożliwiły ci widzenie. Nagual jest przewodnikiem.
W tym momencie uświadomiłem sobie, że głos w moim uchu nie jest głosem don Juana, choć
bardzo go przypomina. Poza tym zrozumiałem, że ten głos ma rację. Sprawcą tego widzenia był
nagual Juan Matus. To dzięki jego technice i mocy mogłem zobaczyć Boga. On twierdził, że to nie jest
Bóg, lecz matryca człowieka; wiedziałem, że ma rację. Ale nie mogłem mu tego przyznać, nie z irytacji
czy z uporu, lecz dlatego, że odczuwałem bezgraniczną lojalność i miłość dla tej boskości, którą
widziałem przed sobą.
Gdy tak wpatrywałem się w to światło z całą żarliwością, na jaką było mnie stać, światło naraz
jakby zgęstniało i zobaczyłem człowieka – promiennego człowieka, z którego emanowała charyzma,
miłość, zrozumienie, szczerość, prawda. Człowieka, który był absolutną sumą wszystkiego, co dobre.
Nigdy jeszcze nie czułem podobnego uniesienia. Upadłem na kolana. Chciałem czcić uosobionego
Boga, ale w tym momencie don Juan uznał za stosowne zainterweniować i uderzył mnie w lewą górną
część klatki piersiowej, blisko obojczyka. Straciłem Boga z oczu.
Pozostało we mnie dręczące uczucie, mieszanina wyrzutów sumienia, uniesienia, pewności i wątpliwości. Don Juan naśmiewał się ze mnie. Twierdził, że jestem pobożny i lekkomyślny i że
znakomicie nadaję się na księdza; po tym doświadczeniu mógłbym nawet zostać duchowym
przywódcą, któremu przypadkiem udało się ujrzeć Boga. Kpił, że powinienem zacząć głosić słowo
Boże i opowiedzieć wszystkim, co widziałem.
Niby mimochodem, lecz z wyraźnym zainteresowaniem wypowiedział zdanie, które po części było
pytaniem, a po części stwierdzeniem.
– A ten człowiek? – zapytał. – Nie zapominaj, że Bóg to mężczyzna.
Poczułem przypływ niezwykłej jasności umysłu i wiedziałem, że za chwilę uświadomię sobie coś o
niezmiernym znaczeniu.
– Jakie to miłe, co? – uśmiechnął się don Juan. – Bóg jest mężczyzną. Co za ulga!
Gdy już zrelacjonowałem mu to wspomnienie, zapytałem go o coś, co naraz wydało mi się
uderzająco dziwne. Aby zobaczyć matrycę człowieka, musiałem przesunąć swój punkt połączenia.
Wspomnienie uczuć i myśli, które mnie wówczas nawiedzały, było niezwykle wyraźne a przez to
wszelkie moje wysiłki wydały mi się daremne. Wróciło do mnie wszystko, co wtedy robiłem i czułem.
Zapytałem don Juana, jak to możliwe, że chociaż rozumiałem wtedy wszystko z absolutną jasnością,
w pamięci nie pozostał żaden ślad. Poczułem, że nic, co mi się przydarzyło, nie ma znaczenia, bo
niezależnie od tego, jak daleko zaszedłem w przeszłości, zawsze muszę zaczynać od początku.
– To tylko reakcja emocjonalna – odrzekł. – Absolutny błąd w osądzie. To, co robiłeś przed wielu
laty, spoczywa solidnie zamknięte w pewnych nie używanych emanacjach. Na przykład tamtego dnia,
gdy doprowadziłem do tego, że zobaczyłeś ludzką matrycę, ja także popełniłem poważny błąd w osądzie. Myślałem, że skoro ją zobaczyłeś, to będziesz potrafił zrozumieć. Było to prawdziwe
niezrozumienie z mojej strony.
Don Juan powiedział, że zawsze sądził, iż potrzebuje wyjątkowo dużo czasu, by cokolwiek
zrozumieć. Nigdy nie miał okazji zweryfikować tego przekonania, bo brakowało mu punktu
odniesienia. Gdy ja się pojawiłem i został moim nauczycielem, co było dla niego zupełnie nowym
doświadczeniem, uświadomił sobie, że zrozumienia nie da się przyśpieszyć i że nie wystarczy tu
przesunięcie punktu połączenia. Wcześniej wydawało mu się, że to powinno załatwić całą sprawę.
Wkrótce jednak * doszedł do wniosku, że skoro punkt połączenia przesuwa się, gdy śnimy, czasami
nawet na bardzo odległe pozycje, to za każdym razem, gdy jesteśmy poddani celowemu przesunięciu,
potrafimy je sobie natychmiast kompensować. Wciąż na nowo chwytamy równowagę i zachowujemy
się, jak gdyby nigdy nic.
Don Juan zauważył, że przekonujemy się o wartości wniosków nowych widzących dopiero wtedy,
gdy próbujemy przesunąć punkt połączenia innej osoby. Nowi widzący twierdzili, że najważniejsze są
wysiłki prowadzące do wzmocnienia stabilności nowego położenia tego punktu. Uważali, że jest to
jedyna technika, którą warto omawiać. Wiedzieli też, że jest to długi proces, który należy
przeprowadzać stopniowo, w ślimaczym tempie.
Don Juan powiedział, że gdy w pierwszych latach mojego terminowania używał roślin mocy, robił to
zgodnie z zaleceniami nowych widzących. Z własnego doświadczenia i dzięki widzeniu wiedzieli oni,
że rośliny mocy wyrywają punkt połączenia z jego normalnej pozycji. Wpływ wywierany przez rośliny
mocy na punkt połączenia zasadniczo bardzo przypomina działanie snów. W obu tych przypadkach
punkt połączenia zostaje przesunięty, ale przesunięcie spowodowane roślinami mocy jest większe i
donioślejsze w skutkach. Nauczyciel wykorzystuje dezorientację wywołaną takim przesunięciem, by
wzbudzić w uczniu przekonanie, że percepcja świata nigdy nie jest ostateczna.
Przypomniałem sobie, że w ciągu wszystkich tych lat widziałem ludzką matrycę jeszcze
pięciokrotnie i stopniowo coraz bardziej na nią obojętniałem. Nigdy jednak nie udało mi się
zaakceptować faktu, że za każdym razem widziałem Boga jako mężczyznę. W końcu przestało to być
dla mnie Bogiem, a stało się matrycą człowieka, nie z powodu tego, co mówił don Juan, ale dlatego,
że męski Bóg był nie do przyjęcia. Wówczas zrozumiałem stwierdzenia don Juana. Absolutnie nie były
one bluźniercze, gdyż nie miały nic wspólnego z kontekstem zwykłego świata. Don Juan miał rację
mówiąc, że nowi widzący mają przewagę nad pozostałymi ludźmi, bo mogą zobaczyć ludzką matrycę, kiedy tylko zechcą. Ale dla mnie ważniejsze było to, że mieli oni dość trzeźwości umysłu, by przyjrzeć
się dokładnie temu, co widzieli.
Zapytałem go, dlaczego zawsze widziałem tę matrycę jako mężczyznę. Odrzekł, że mój punkt
połączenia by} wówczas zbyt mało stabilny, by pozostawać nieruchomo w nowym położeniu i
przesuwał się w bok, wchodząc w pasmo mężczyzny. Analogiczne zjawisko zachodziło, gdy widziałem
barierę percepcji w postaci ściany mgły. Przesunięcie punktu połączenia w bok spowodowane było
naturalnym pragnieniem czy też przymusem, by wyrazić niepojęte w kategoriach tego, co jest nam
najbliżej znajome; bariera to ściana, a ludzka matryca nie może być niczym innym, jak tylko
mężczyzną. Don Juan uważał, że gdybym był kobietą, widziałbym matrycę jako kobietę.
Wstał i powiedział, że czas na przechadzkę po mieście, bo powinienem zobaczyć ludzką matrycę
w otoczeniu ludzi. W milczeniu ruszyliśmy w stronę rynku, ale zanim tam dotarliśmy, poczułem
nieposkromiony przypływ energii i pobiegłem ulicą prowadzącą do przedmieścia. Dotarłem do mostu i
naraz zobaczyłem ludzką matrycę, jakby na mnie czekała. Było to promienne, ciepłe, bursztynowe
światło.
Upadłem na kolana. Nie była to z mojej strony pobożność, a raczej fizyczna reakcja na ten widok
budzący cześć i zachwyt. Byłem zadziwiony jeszcze bardziej niż zwykle. Wiedziałem, że bardzo się
zmieniłem od czasu, gdy zobaczyłem matrycę po raz pierwszy. W tym przekonaniu nie było nawet
cienia arogancji. Wszystko, co widziałem i czego się nauczyłem, pozwoliło mi tylko bardziej docenić
cud, który miałem przed oczami.
W pierwszej chwili matryca spoczywała na moście. Gdy powtórnie skupiłem na niej wzrok,
zauważyłem, że sięga nieskończenie daleko w górę i w dół; most był jedynie nędzną łupiną, malutkim
konturem nałożonym na obraz wieczności, podobnie jak drobne figurki ludzi dokoła mnie, którzy
patrzyli na mnie z nieskrywaną ciekawością. Znajdowałem się poza ich zasięgiem, choć w tym
momencie byłem niesłychanie podatny na wszelkie wpływy. Matryca człowieka nie miała mocy, by
mnie chronić czy zbawić, ale kochałem ją z bezgraniczną żarliwością.
Wydawało mi się, że zrozumiałem coś, co don Juan powtarzał mi wielokrotnie: że prawdziwe uczucie nie może być inwestycją. Chętnie pozostałbym sługą ludzkiej matrycy, nie za to, co mogła mi
dać, gdyż nie miała niczego do ofiarowania, lecz wiedziony czystym uczuciem.
Poczułem, że coś mnie odciąga od tej wizji. Zanim matryca zniknęła mi z oczu, wykrzyczałem
obietnicę, ale nie zdążyłem dokładnie jej sformułować, bo zabrała mnie stamtąd jakaś wielka siła.
Naraz okazało się, że klęczę na moście. Grupa wieśniaków przyglądała mi się ze śmiechem.
Don Juan podszedł do mnie, pomógł mi wstać i zaprowadził z powrotem do domu.
– Można widzieć ludzką matrycę na dwa sposoby – powiedział don Juan, gdy usiedliśmy. – Może
ona być człowiekiem albo światłem. To zależy, jak przesunie się punkt połączenia. Jeśli powędruje w
bok, widzimy matrycę w ludzkiej postaci; jeśli przesunięcie następuje wzdłuż środka ludzkiego pasma,
jest światłem. Jedyna wartość tego, czego dokonałeś dzisiaj, leży w tym, że twój punkt przesunięcia
wędrował wzdłuż środka pasma.
Powiedział, że od miejsca, z którego widzi się matrycę człowieka, jest już bardzo blisko do punktu,
w którym pojawia się śniące ciało i bariera percepcji. Dlatego właśnie nowi widzący zalecają, by
widzieć i zrozumieć ludzką matrycę.
– Czy jesteś pewien, że rozumiesz, czym naprawdę jest matryca człowieka? – uśmiechnął się don
Juan.
– Zapewniam cię, don Juanie, że bardzo dobrze wiem, czym ona jest – odrzekłem.
– Gdy dotarłem do mostu, zdążyłem usłyszeć, jak wykrzykujesz do niej jakieś głupstwa – rzekł ze
złośliwym uśmiechem.
Powiedziałem mu, że czułem się jak bezwartościowy sługa czczący bezwartościowego pana, a
jednak czyste uczucie poruszyło mnie do tego stopnia, że poprzysięgłem wieczną miłość.
Uznał to za niesłychanie zabawne. Krztusił się ze śmiechu.
– Obietnica bezwartościowego sługi złożona bezwartościowemu panu nie ma żadnej wartości –
rzekł i znów zakrztusił się ze śmiechu.
Nie miałem ochoty się bronić. Moje uczucie dla ludzkiej matrycy było zupełnie bezinteresowne. Nie
myślałem o żadnej rekompensacie i nie miało dla mnie znaczenia, że moja obietnica była
bezwartościowa.


fragment książki Carlosa Castanedy pt: 'Wewnętrzny ogień"


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz