sobota, 7 kwietnia 2012
James Tate
Pukanie do drzwi
Pytą mnie, czy kiedykolwiek myślałem
o końcu świata,
a ja mówię: - Ależ proszę, proszę do środka,
dam wam cos do zjedzenia, na litość boską. –
Już po kilku kęsach chcą rozmawiać o życiu
pozagrobowym. – Auć – mówię – zauważyliście tego
robaka, co z winogronowego liścia zostawia szkielet? –
Potem opowiadają o zbawieniu
i tych kilku wybranych, co siedzą u Jego boku.
- I co robią? – pytam – Tylko tak siedzą? -
Czuję się otoczony przez wyniszczonych zombi.
- Zjedzmy po kawałeczku ciasta z kremem cytrynowym,
które kupiłem wczoraj w piekarni Pod Trzema Psami. –
ale oni chcą porozmawiać o mojej duszy.
Ogarnia mnie senność i przed oczami widzę wszędzie
motyle. – Nie chcieliby panowie uciąć sobie drzemkę?
Bo ja bardzo chętnie. –
Wstają i wycofują się przede mną tyłem
do drzwi, a potem ruszają w kierunku sąsiadów,
czarna chmura wisi nad ich głowami
i nie widząc nic, widzą nic bez końca.
A Knock On The Door
They ask me if I've ever thought about the end of
the world, and I say, "Come in, come in, let me
give you some lunch, for God's sake." After a few
bites it's the afterlife they want to talk about.
"Ouch," I say, "did you see that grape leaf
skeletonizer?" Then they're talking about
redemption and the chosen few sitting right by
His side. "Doing what?" I ask. "Just sitting?" I
am surrounded by burned up zombies. "Let's
have some lemon chiffon pie I bought yesterday
at the 3 Dog Bakery." But they want to talk about
my soul. I'm getting drowsy and see butterflies
everywhere. "Would you gentlemen like to take a
nap, I know I would." They stand and back away
from me, out the door, walking toward my
neighbors, a black cloud over their heads and
they see nothing without end.
Śnij dalej
Niektórzy ludzie przechodzą przez życie
nie napisawszy nawet jednego wiersza.
Niezwykli ludzie, którzy bez wahania
otwierają czyjeś serce albo mózg.
Chodzą oglądać baseball najzwyczajniej w świecie
i grają po kilka rundek golfa, jak gdyby nigdy nic.
Ci sami ludzie zachodzą do kościołów,
jak gdyby to była w życiu naturalna rzecz.
Inwestowanie pieniędzy to ich drugie ja.
Wspierają polityczne kampanie,
Które nie mają w sobie ani krzty poezji
i obiecują brak poezji też na przyszłość.
Wieczorami siedzą wokół stołów
i udają, że niczego im nie brakuje.
Ich dzieci wpadają na kradzieżach w sklepie
i nikt nie powie, że właśnie poezji im brakuje.
Ich pies wyje przez całą noc, samotny,
bo więcej poezji łaknie w swoim życiu.
Dlaczego tak trudno jest im dostrzec,
że bez poezji ich życie to miazmaty?
Jasne, mają swoje bankiety i uroczystości,
krokiet i polowania, zachody słońca, plaże,
koktajle na balkonach i wyścigi psów,
i całe to ściskanie się, i całowanie, a nie zapominajmy
o dobrych uczynkach, o charytatywce,
o całonocnym niańczeniu maleńkich wiewiórek,
o napełnianiu karmników w zimowe miesiące,
o pomocy nieznajomej przy wymianie koła.
Jednak ciągle odczuwa się ów przykry odór
lekkiego rozkładu, delikatny i zawsze obecny.
Przechadzają się dumni i bladzi jak zwyciężcy.
Mają łatwość mówienia, dowcip i układność.
Kiedy są sami, co zdarza się rzadko, to zdębiali
gapią się godzinami w swoje lustrzane odbicia.
Było coś, co chcieli powiedzieć, lecz nic z tego:
- I jeżeli ustawimy statuetkę nosorożca
tuż obok pincety i okrążymy pokój trzy razy,
nauczymy się jodłować, zgolimy głowy, przywołamy
zza grobów naszych zmarłych przodków –
z punktu widzenia poezji to wciąż klapa i bankructwo.
Nie zanotowałeś nawet jednej spółgłoski.
Jesteś człowiekiem, który zmierza donikąd,
trwoni zasadniczą treść swojego życia, traci
głowę dla jednego nic za drugim, i tak w kółko.
Tamten świat nie potrwa może aż tak długo.
Promienna miłość czasu dzieciństwa,
sekretny kod radości wiecznej i bólu,
fantazyjne kreseczki pod powiekami:
całodzienna, całonocna medytacja, pętla
nadziei, ziarnko pragnienia, czysta pospolitość
życia poszukująca poprzez poezję zbawienia
albo łóżka, żeby się położyć, łączyć, odrywać,
badać, sycić znaczeniem rozrzutny mozół dnia.
Lecz okrucieństwem byłoby oczekiwać zbyt wiele.
To jest rzadka odmiana ptaka,
która wymyka się wszelkim kategoriom.
Jego piosenka jest niemal niesłyszalna.
Jest jak ważka, która pojawia się we śnie
to tam, to tu, tam i znowu tu –
bursztynowe skrzydełko w niskim locie,
wzbijające się w górę i znikające z oczu.
A ten sen ma ból w swoim sercu,
którego cuda są wielorakie,
lub przynajmniej tak się o tym mówi.
Dream On
Some people go their whole lives
without ever writing a single poem.
Extraordinary people who don't hesitate
to cut somebody's heart or skull open.
They go to baseball games with the greatest of ease.
and play a few rounds of golf as if it were nothing.
These same people stroll into a church
as if that were a natural part of life.
Investing money is second nature to them.
They contribute to political campaigns
that have absolutely no poetry in them
and promise none for the future.
They sit around the dinner table at night
and pretend as though nothing is missing.
Their children get caught shoplifting at the mall
and no one admits that it is poetry they are missing.
The family dog howls all night,
lonely and starving for more poetry in his life.
Why is it so difficult for them to see
that, without poetry, their lives are effluvial.
Sure, they have their banquets, their celebrations,
croquet, fox hunts, their sea shores and sunsets,
their cocktails on the balcony, dog races,
and all that kissing and hugging, and don't
forget the good deeds, the charity work,
nursing the baby squirrels all through the night,
filling the birdfeeders all winter,
helping the stranger change her tire.
Still, there's that disagreeable exhalation
from decaying matter, subtle but everpresent.
They walk around erect like champions.
They are smooth-spoken and witty.
When alone, rare occasion, they stare
into the mirror for hours, bewildered.
There was something they meant to say, but didn't:
"And if we put the statue of the rhinoceros
next to the tweezers, and walk around the room three times,
learn to yodel, shave our heads, call
our ancestors back from the dead--"
poetrywise it's still a bust, bankrupt.
You haven't scribbled a syllable of it.
You're a nowhere man misfiring
the very essence of your life, flustering
nothing from nothing and back again.
The hereafter may not last all that long.
Radiant childhood sweetheart,
secret code of everlasting joy and sorrow,
fanciful pen strokes beneath the eyelids:
all day, all night meditation, knot of hope,
kernel of desire, pure ordinariness of life
seeking, through poetry, a benediction
or a bed to lie down on, to connect, reveal,
explore, to imbue meaning on the day's extravagant labor.
And yet it's cruel to expect too much.
It's a rare species of bird
that refuses to be categorized.
Its song is barely audible.
It is like a dragonfly in a dream--
here, then there, then here again,
low-flying amber-wing darting upward
then out of sight.
And the dream has a pain in its heart
the wonders of which are manifold,
or so the story is told.
(z tomu Shroud of the Gnome. The Ecco Press, New Jersey 1998
przełożyła Barbara Bernhardt)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz