czwartek, 10 grudnia 2009

DRWA

Do tego prawdziwego wydarzenia doszło na Boże Narodzenie. Gazety drobnym drukiem zaznaczyły w kronice wypadków, że stało się to tam a tam.
A ja jestem człowiekiem ciekawym. Nie poprzestałem na oschłej notatce w gazecie.
Pobiegłem pod wyszczególniony adres, znalazłem sprawcę wydarzenia, zdobyłem jego zaufanie i porosiłem, żeby jak najdokładniej naświetlił mi tę całą sprawę.
Przy butelce piwa cała ta sprawa została naświetlona.
Czytelnik jest istotą nieufną. Pomyśli sobie: a facet łże na okrągło.
A ja, czytelniku, nie kłamię. Ja, czytelniku, i teraz mogę spojrzeć w swoje jasne oczy i powiedzieć: „ Nie kłamię”. A w ogóle ja nigdy nie kłamię i staram się pisać niczego nie zmyślając. Po prostu brak mi wyobraźni i dlatego nie lubię marnować swojej cennej energii życiowej na jakieś fantazje nie z tego świata. Wiem, drogi czytelniku, że życie jest o wiele ważniejsze od literatury.
A więc posłuchajcie, proszę, niemal powieści wigilijnej.
„Drwa – powiedział mój rozmówca – to rzecz drogocenna. Szczególnie kiedy spadnie śnieg i mróz dociśnie, nie ma na świecie nic lepszego niż drwa.
Drwa można nawet podarować na imieniny.
Lizawiecie Ignatiewnie podarowałem na urodziny wiązkę drew. A Piotr Siemionowicz, jej małżonek, człowiek gwałtowny i wybuchowy, pod koniec przyjęcia rąbnął mnie, sukinsyn, polanem po głowie.
- To – powiada – nie dziewiętnasty rok, żeby dawać w prezencie drwa.
Ale pomimo to nie zmieniłem poglądu na drwa. Drwa - to rzecz drogocenna i święta.
I nawet kiedy człowiek przechodzi ulicą, na przykład koło płotu, a mróz bierze ostro, to mimo woli poklepuje ręką drewniany płot.
A złodziej drzewny to specjalna klasa. Kieszonkowiec przy nim to drobnospołeczna płotka.
Złodziej drzewny to ryzykant. I za jednym zamachem nigdy nie da się rozpoznać.
A złapaliśmy złodzieja całkiem przypadkowo. Drwa złożone były na podwórzu. I te społeczne drwa zaczęły znikać. Co dzień trzy czy cztery polana znikną.
A Sierioga Piostrikow spod czwartego żołądkuje się najwięcej.
- Trzeba – powiada – po kolei dyżurować. Bo inaczej – powiada – w żaden sposób złodzieja się nie przyłapie.
Wszyscy się zgodzili. Zaczęliśmy dyżurować. Dyżurujemy po kolei, a drwa giną.
Tak mija miesiąc czasu. Aż przychodzi do mnie mój siostrzeniec, Miszka Własow.
- Ja jestem – powiada – jak wujkowi wiadomo, członkiem związku chemików. I mogę wujkowi w trybie rodzinnym za psi grosz odpalić dynamitowy nabój. A wujek, powiada, niech wsadzi ten nabój do polana i czeka. My, powiada, w Pietrozawodzku zawsze w swoim domu tak robimy i złodzieje tego się boją i nie kradną. To jest, powiada, środek pierwsza klasa.
- Przynieś – powiadam – psi synu. Jeszcze dziś założymy.
Przynosi.
Wydrążyłem w polanie szparę i załadowałem nabój. Zaklinowałem. I niedbale rzuciłem polano na stos drew. I czekam, co z tego wyniknie.
Wieczorem zdarzył się w domu wybuch.
Ludzie śmiertelnie się powystraszali – myśleli Bóg wie co, a ja wiedziałem dobrze i mój siostrzeniec Miszka też wiedział, w czym rzecz. A rzecz w tym, że nabój wybuchł pod czwartym, w piecu Sieriogi Piostrikowa.
Nic na tę okoliczność Piostrikowowi nie powiedziałem, tylko z żalem popatrzyłem na jego podłą twarz i zrujnowane mieszkanie, i na kupę cegieł, zamiast pieca, i na połamane drzwi – i wyszedłem bez słowa.
Ofiara była tylko jedna. Sublokator Sieriogi – inwalida Gusiew – umarł z przestrachu. Rąbnęło go cegłą po łbie.
A sam Sierioga Piostrikow i jego najprzewielebniejsza mamusia do tej pory mieszkają w ruinach. I całą rodzinką po Nowym Roku staną przed sądem za kradzież i przepadek drew.
Jedno tylko jest przykre i krzywdzące, że teraz Miszka Własow, ten sukinsyn, przypisuje sobie wszystkie zasługi.
Ale ja na sądzie powiem, jakież to są te jego zasługi, jeżeli ja sam polano wydłubałem i nabój założyłem?
Niech sąd uzna, jakie kto miał zasługi.”

MICHAIŁ ZOSZCZENKO

Tłumaczenie
EUGENIA SIEMASZKIEWICZ I SEWERYN POLLAK





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz